Tuesday 19 August 2014

MotoBalkans 2014 - Dzień Dziesiąty i Jedenasty

Na dzień dziesiąty postawiłem sobie ambitny cel dotarcia do miescowości Osijek w Chorwacji, który znajdował się mniej więcej w połowie drogi do Krynicy-Zdrój w Polsce. Po załadowaniu danych do GPS-a wyszło mi, że trasa będzie liczyć 584 km. Nic takiego, jeśli jedzie się autostradą ale w tym przypadku na autostrady miało przypadać tylko jakieś 120 km.
Zjadłem lekkie śniadanie i po pożegnaniu się z miłym gospodarzem kwatery, wyruszyłem w drogę powrotną. Troszkę szkoda było opuszczać malowniczą Bokę Kotorską ale cóż było robić...Od tego momentu moja wyprawa zbliżała się nieuchronnie ku końcowi, od dziś nie będę się dłużej oddalał od domu lecz z każdym dniem do niego przybliżał.
Na osłodę pozostał mi dzisiejszy odcinek wiodący ponownie przez piękną i gościnną Bośnię i dalej w okolice miejscowości Osijek w Chorwacji, gdzie zamierzałem znaleźć sobie jakiś nocleg. Moja droga wiodła w kierunku przez Gacko (przez które raz już przejeżdżałem w drodze do Durmitoru) by skęcić w lewo w stronę miasta Foca i dalej w kierunku na Sarajevo. Odcinek między Gacko a Foca był jednym z najpiękniejszych w całej mojej wyprawie. Droga prawie cały czas biegnie wzdłuż koryta rzeki Bistrica, która wije się pomiędzy pionowymi skałami, czego rezultatem są zapierające dech w piersi widoki i niekończące się zakręty. 
Jechałem sobie niespiesznie, kiedy za miejscowością Zenica minęło mnie trzech motocyklistów na chorwackich tablicach. Na jednym ze skrzyżowań dogoniłem ich i jeden z nich zapytał dokąd jadę. kiedy dowiedział się, że w kierunku na Osijek, zapytał gdzie zamierzam spać a kiedy odpowiedziałem, że nie mam tego jeszcze sprecyzowanego, powiedział, że oni właśnie tam mieszkają i spytał czy nie chcę do nich dołączyć a zorganizują dla mnie jakiś nocleg na miejscu. Tak poznałem Igora, który okazał się fantastycznym człowiekiem. Po przyjeździe do Osijeku (do tej pory nie wiem jakim cudem udało mi się dotrzymać im tempa, gdyż cała trójka gnała przed siebie bez opamiętania, wymijając wszystko co napotykali po drodze i nie bardzo zważając na ograniczenia prędkości), zostałem zaproszony do Roko Baru (knajpa o motywach motocyklowych - wszyscy motocykliści mile widziani), którego Igor jest właścicielem, na piwo a potem do restauracji nieopodal na pyszną pizze. Mało tego - Igor załatwił mi darmowy pokój w hotelu. Sporo czytałem o serdeczności i gościnności ludzi na Bałkanach ale to, czego doświadczyłem w Osijeku przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Jeszcze raz dzięki Igor. 

Podsumowanie dnia : 

przejechane : 563 km
koszt paliwa : 22 euro
inne koszty : 4 euro (jedzenie)

Dzień jedenasty to przelot z Osijeka w Chorwacji do Krynicy-Zdrój w Polsce. Dystans do pokonania to 584 kilometry, tym razem na szczęście głównie autostradami.
Przy wjeździe na Węgry nie zapominajmy o wykupieniu winiety jeśli zamierzamy korzystać z węgierskich autostrad. Dla motocykla to koszt niecałych 5 euro, a oszczędza to masę pieniędzy w razie kontaktu z tamtejszą drogówką, której pierwsze pytanie dotyczy właśnie opłaconej winiety. Jej brak może być bardzo kosztowny. 
Po przekroczeniu granicy ochoczo wskoczyłem na nową i pustą autostradę na Budapeszt. Pogoda była idealna, około 24 stopni i lekki wiaterek nastrajały do spokojnej jazdy. Włączyłem więc tempomat na równiutkie i spokojne 110 km/h, w kasku sączyła się muzyka i pierwszych 200 km tego odcinka minęło nawet nie wiem kiedy. Samochodów przybyło dopiero na rozjazdach przed Budapesztem ale podróż nadal przebiegała bezproblemowo. W takich chwilach docenia się pojemność zbiornika GS Adventure. Przy spokojnej jeździe paliwa wystarcza na prawie 600 km a tempomat powoduje, że przy takich przebiegach, można zapomnieć o bolącym od trzymania roll-gazu nadgarstku. 
Sprawnie dotarłem na Słowację, zatrzymując się jedynie dwa razy na któtkie złapanie oddechu.
Pojawiły się swojskie krajobrazy, nieporównywalne z tym, co widziałem w Czarnogórze czy Bośni, nadal jednak piękne. Kiedy wjechałem w Beskid Niski i zaciągnąłem się świeżym, górskim powietrzem, przypomniały mi się lata dzieciństwa spędzane w tych okolicach. Świat jest piękny ale powrót na 'stare śmieci' ma i będzie zawsze miał swój niezaprzeczalny urok.

Podsumowanie dnia : 

przejechane : 584 km
koszt paliwa : 20 euro
inne koszty : 12 euro (jedzenie)

MotoBalkans 2014 Dzień Ósmy i Dziewiąty

POL 

Dzień ósmy MotoBalkans 2014 upłynął bardzo relaksacyjnie. Taki zresztą miałem zamiar planując całą wyprawę - po dotarciu do Czarnogóry dziennie pokonywane odcinki miały ulec zdecydowanemu skróceniu na rzecz rozkoszowania się mijanymi krajobrazami. Dziś przejechałem niecałe 220 km z Parku Narodowego Durmitor, położonego na północy kraju do czarnogórskiego odcinka wybrzeża adriatyckiego. Wybrałem troszkę okrężną trasę przez Zabljak, co okazało się strzałem w dziesiątkę, gdyż trasa ta wiedzie przez piękne tereny, obiegając Durmitor od południowego wschodu i prowadząc dalej w kierunku Podgoricy. 
Ruch samochodowy był nadal niewielki, dopiero w okolicach Podgoricy zagęszczając się w większości samochodami na serbskich numerach, gnających w kierunku Baru i Budvy, czyli najbardziej turystycznych kurortów Czarnogóry. Celowo ominąłem oba te miasta i podążyłem jeszcze bardziej na południe w stronę granicy z Albanią. Przez chwilę kusiło mnie nawet by tę granicę przekroczyć ale po skalkulowaniu dostępnego czasu uznałem, że jednak nie będę w stanie połączyć wszystkiego w całość. Chciałem jednak odpocząć w Czarnogórze a nie gnać przed siebie nie mogąc nawet zanurzyć się w tutejszym cieplutkim morzu.
Tak więc dzień ósmy zakończyłem na Safari Beach - kempingu położonym nieopodal miejscowości Ulcijn, nad samym morzem, z szeroką, piaszczystą plażą. Wszystkie miejsca kempingowe były zacienione, na co zwracałem szczególną uwagę po doświadczeniach w Makarskiej. Niewiele ludzi i przystępna cena (10 euro od osoby z wliczoną energią i dostępem do internetu) również zachęcały do rozbicia namiotu w tym właśnie miejscu. Kemping posiada własną restaurację z równie przystępnymi cenami, czyste prysznice i toalety. Udało mi się tam na prawdę dobrze wypocząć. Gorąco polecam to miejsce wszystkim ceniącym brak tłoku i preferującym takie miejsca od gwaru kurortów turystycznych.

Podsumowanie dnia :

przejechane : 220 km
koszt paliwa : 10 euro
koszty inne : 33 euro (kemping,jedzenie)

Dziewiątego dnia obudziłem się wcześnie rano, szybko zwinąłem namiot i ruszyłem wzdłuż wybrzeża w kierunku Zatoki Kotorskiej. Od Ulcijn to tylko 95 km, dotarłem tam więc około 10:30. Dziś postanowiłem nie rozbijać namiotu tylko wynająć kwaterę, których są tutaj setki. Udałem się do miejscowość Prcanj, która leży po drugiej stronie zatoki, na przeciwko Kotoru. I znów - ludzi tu mało, większość kwater położona dosłownie 10 metrów od brzegu, tak że niemal można rozpędzić się od drzwi i wskoczyć do wody. Koszt takiej kwatery to 25 euro (duży pokój, dostęp do lodówki, dwie toalety na piętrze, oprócz mnie żadnych innych gości, darmowy internet). Rozpakowałem co potrzebne i szybko przebrałem się w kąpielówki. Woda w Zatoce Kotorskiej miała temperaturę dokładnie taką, jaką potrzba mi było do ochłodzenia się po blisko dwugodzinnej jeździe. Popływałem aż zgłodniałem, a że w tym samym budynku mieściła się również knajpka serwująca posiłki, chętnie skorzystałem z tej możliwości. Tutejszy gulasz bije wszystko na głowę :)
Zostawiłem na kwaterze ciężkie kufry i większość ekwipunku i wczesnym popołudniem, odświeżony wybrałem się na objazd zatoki Kotorskiej oraz na szczyt Lovcen leżący nieopodal. Droga na Lovcen powaliła mnie na kolana. To znana droga 25-ciu zakrętów, tzn. 25-ciu 'agrafek' 180-cio stopniowych, bo innnych zakrętów jest tam po prostu niezliczona ilość. Bez całego ciężkiego majdanu motocykl po prostu fruwał. Z łatwością wyprzedzałem wlokące się pod górę w żółwim tempie samochody.
Z Lovcen rozpościera się wspaniała panorama nie tylko na Zatokę Kotorską ale również na drugą stronę góry, w oddali widać było nawet wysokie szczyty Albanii. Objechałem cały Park Narodowy Lovcen dookoła i wróciłem na kwaterę przed zmrokiem by wypocząć odpowiednio przed jutrzejszą jazdą.

Podsumowanie dnia : 

przejechane: 120 km
koszt paliwa : 10 euro
inne koszty : 50 euro (kwatera, jedzenie, zakupy) 


Friday 15 August 2014

MotoBalkans 2014 - Dzień siódmy

POL

Kamp Jure w Makarskiej to najdroższy kemping, na jakim w życiu nocowałem. Za jedną osobę, namiot i motocykl zapłaciłem 21 euro. Gdybym chciał zostać tam tydzień, przyjemność ta kosztowałaby mnie prawie 150 euro ! Na szczęście jedna doba wystarczyła mi w zupełności. Nie cierpię zatłoczonych miejsc, a takim był właśnie ten kemping. Namiot na namiocie, do tego walka o skrawek cienia, który przy żarze bijącym z nieba był tam towarem deficytowym. Gdybym nie zabrał ze sobą przezornie stoperów do uszu, najprawdopodobniej nie zmrużyłbym tej nocy oka. Gdzieś w pobliżu muzyka w stylu 'umc, umc, umc' skutecznie uniemożliwiała jakikolwiek odpoczynek. Trwało to mniej więcej do 4-tej nad ranem. Nawet rzeczone stopery przepuszczały nieco dźwięku. 
Rankiem czym prędzej spakowałem klamoty, pożegnałem się z miłą parą z Warszawy, która rozbiła namiot po sąsiedzku i kilka minut po 9-tej pędziłem już Magistralą Adriatycką w kierunku celu mojej wyprawy - Czarnogóry.
Po drodze ponownie wjechałem do Bośni aby zahaczyć o Mostar po czym wjechać do Czarnogóry od północnego zachodu w okolicach mostu w Kanionie rzeki Pivy.
Mostar powitał mnie upałem większym chyba niż w Makarskiej. Chwilami termometr w motocyklu pokazywał nawet 36 stopni. Pokrążyłem trochę w centrum w poszukiwaniu dobrego miejsca do zaparkowania, co w Mostarze, nawet dla motocykla nie jest łatwe z uwagi na tabuny turystów, którzy parkują dosłownie wszędzie. W końcu spostrzegłem kilka zaparkowanych na małym parkingu motocykli. Kiedy wyłączyłem silnik podszedł do mnie człowiek pytając uprzejmie po angielsku (zapewne widział moją tablicę rejestracyjną) czy nie życzyłbym sobie oprowadzenia po centrum i pokazania najistotniejszych miejsc związanych z nie tak dawnym konfliktem bałkańskim. Po namyśle zgodziłem się na tę propozycję, czego na prawdę nie żałuję. Ibrahim, bo tak miał na imię ten jegomość, okazał się skarbnicą wiedzy na temat Mostaru i jego najnowszej historii. Początkowo miało to wszystko trwać godzinę ale zaczęliśmy interesująco rozmawiać na tematy związane nie tylko z tym, przez co przeszedł Mostar podczas wojny bałkańskiej ale również o innych konfliktach współczesnego świata i z godziny zrobiło się dwie i pół.
Jeśli ktoś z was będzie kiedyś w Mostarze, zapytajcie kogokolwiek z miejscowych o Ibrahima a na pewno nie pożałujecie skorzystania z jego usług jako przewodnika po tym ciekawym mieście.
Opuściłem Mostar później niż miałem to w planie, kierując się na miejscowość Gacko. Już po pierwszych kilkunastu kilometrach droga zaczęła robić się interesująca ( z punktu widzenia motocyklisty oczywiście). Idealny asfalt i piękna sceneria pozwalały rozkoszować się jazdą nawet pomimo zmęczenia, które dawało mi się już troszkę we znaki, głównie z powodu nieznośnego upału. 
Po wjechaniu w wyższe partie gór upał nieco zelżał, zaczęło się też lekko chmurzyć a na horyzoncie można było nawet dostrzec padający w oddali deszcz (oczywiście w kierunku, w którym jechałem). 
Trasa z Mostaru do Gacko i dalej do granicy Bośni z Czarnogórą to ekstaza dla motocyklisty. Niezliczona ilość dobrze wyprofilowanych zakrętów, świetnie utrzymana nawierzchnia i znikomy ruch samochodowy - czego chcieć więcej. Jedynie około 15-to kilometrowy odcinek bezpośrednio przed granicą odbiegał od powyższego obrazu. Jest tam bardzo wąsko, droga wije się między skałami, zza których wyskakują co jakiś czas jadące w przeciwnym kierunku samochody. Trzeba też uważać na zwierzęta gospodarskie wyłażące na drogę (zwłaszcza czołowe spotkanie z krową nie należałoby do przyjemnych, a tych tam nie brakuje). 
Odprawa graniczna poszła sprawnie, jedynie pogranicznik po stronie Czarnogóry zażądał ode mnie Zielonej Karty, której nie posiadałem. Okazało się szybko, że dokument ten można zakupić nieopodal w jednym z budynków, co też niezwłocznie uczyniłem. 
Ceny w Czarnogórze (no może poza rejonami nadmorskimi jak Bar czy Budva) są o wiele przystępniejsze niż w Chorwacji, postanowiłem więc skorzystać z tego faktu i wziąć pokój w hotelu (jedyne 16 euro z wliczonym śniadaniem). 
Tak więc jutro dalsza część jazdy przez Czarnogórę. W planach Durmitor, Podgorica i dotarcie nad morze w okolice Budvy lub Baru. Zatokę Kotorską zostawię sobie chyba na deser :)

Podsumowanie dnia : 

przejechane : 343 km
koszt paliwa : 20 euro
inne koszty : 56 euro (zielona karta,hotel, przewodnik w Mostarze, jedzenie).

ENG

Camp Jure in Makarska was the most expensive camp site I have ever spent a night in. I paid 21 euros for one person, a tent and a bike. If I wanted to stay there for a week it would cost me close to 150 euros ! Fortunately one night was enough. I hate crowded places and the camp site was exactly that.
Tents were pitched almost one on top of another, everybody was fighting for some shade which, with the heat coming down from the sky, was a rare delicacy. If I had not taken the earplugs with me I would not have slept a wink that night. Somewhere nearby I could hear techno music playing quite loudly which effectively would not let me sleep. That was on till nearly 4am. I could hear that terrible music even through my earplugs.
In the morning I quickly packed my stuff, said goodbye to a nice couple from Warsaw who pitched their tent next to mine and a few minutes after 9am I was on my way towards the ultimate goal of my trip - Montenegro.
I crossed the Croatian-Bosnian border once more as I wanted to visit Mostar and then enter Montenegro from the north-west near the Piva River Canyon.
Mostar welcomed me with the heat greater even than in Makarska the day before. A quick look at the on board thermometer confirmed a scorching 36 degrees. I went slowly around the city centre in search for a good parking spot but with no luck. Even parking a bike there proves difficult due to huge amounts of tourists who park their cars literally everywhere. Finally, I spotted a few bikes parked in a small parking lot. I turned there and switched off the engine. I was then approached by a local guy who asked me politely in English (he must have seen my number plate) if I wanted a guided tour around Mostar showing all important places connected to the not-so-distant Balkan Conflict. After a quick thought I agreed to his offer and, as it turned out, it was a time and money well spent. Initially we agreed on a one hour tour but eventually this came up to 2 and a half hours as the guy (whose name was Ibrahim) proved to be a fountain of knowledge on the Balkan Conflict and Mostar itself. If any of you is ever in Mostar ask anyone about Ibrahim the tour guide and you will definitely not regret using his services.
I finally left Mostar a lot later than planned turning my bike towards a town called Gacko. After the first few miles the road became interesting (from a motorcyclist point of view of course). The perfect tarmac and beautiful scenery allowed me to really enjoy the ride despite growing tiredness caused mostly by the unbearable heat. It got a little cooler when I reached the higher parts of the mountains, clouds started to accumulate and I could see some rain in the distance (not surprisingly in the exact direction I was heading).
The route from Mostar to Gacko and further towards the border with Montenegro is a motorcyclist's dream. The countless, well profiled corners, fantastic tarmac and almost non-existent traffic - what more could you ask for ? Only around 10 mile long part of the route, directly before the border is in a worse condition being really narrow and winding among rocky walls where you can suddenly meet a car driving in the opposite direction. You need to be extra alert to the domestic animals wandering on the road (a close encounter with a massive cow sitting in the middle of the road would not be a pleasant experience for sure).
The border crossing went smoothly at the Bosnian side but at the border post in Montenegro I was asked for the Green Card insurance which I did not have. I was pointed in the right direction though and a few minutes later I became a happy owner of the required document.
The prices in Montenegro are ( maybe with the exception of the sea resorts of Budva and Bar) a lot lower than In Croatia. I decided to take advantage of that and get a hotel room for only 16 euros (including breakfast).
And so, tomorrow another day of riding through Montenegro. Planned are : Durmitor, Podgorica and reaching the Adriatic coast near Budva or Bar. I think I leave the Kotor Bay for dessert.

Summary of the day : 

Covered : 215 miles
Petrol cost : 20 euro
Other costs : 56 euro (green card, hotel, guided tour, food)

Thursday 14 August 2014

MotoBalkans 2014 Dzień Piąty i Szósty

POL

Wczorajszy dzień upłynął mi na jeździe ze Słowenii do miejscowości Jajce w Bośni i Hercegowinie. Po wyjeździe z Bovec w Słowenii wjechałem na chwilkę do Włoch, bo tak prowadził mnie GPS, by już za chwilę wjechać spowrotem do Słowenii. Kraj ten jak na razie podobał mi się najbardziej spośród tych, przez które przejeżdżałem. Szkoda tylko, że nie dane było mi zobaczyć jego atrakcji w pełnej krasie, a to z powodu wciąż kiepskiej pogody. Przejaśniać zaczęło się dopiero za Ljubljaną i kiedy dotarłem do granicy z Chorwacją słońce świeciło już pełną gębą. Kierowałem się autostradą na Zagrzeb a potem na Rijekę by w jej okolicach skęcić na Bihac w Bośnii. Odzwyczaiłem się już od kontroli granicznych więc ta na granicy Chorwacko - Bośniackiej była moją pierwszą od bardzo długiego czasu. Wszystko poszło sprawnie. Musiałem jeszcze tylko zakupić Zieloną Kartę (tydzień dla motocykla - 15 euro) i już mogłem pomykać po pustych bośniackich drogach. Temperatura podskoczyła do 34 stopni ale jadąc całkiem żwawym tempem nie czułem tego specjalnie. Bośnia jest miejscem wymarzonym dla motocyklistów. Drogi są perfekcyjnie utrzymane i prowadzą przez niezliczoną ilość zakrętów. Ruch samochodowy jest znikomy, zagęszczając się tylko w okolicach większych miejscowości. Co prawda przy drogach jest niezliczona ilość znaków ograniczenia prędkości. Znalazłem jednak na to sposób. Jeśli nie chcecie, by wasza podróż trwała w nieskończoność i jednocześnie nie macie zbytniej ochoty na spotkanie z panami z 'suszarką', wystarczy 'podpiąć się' do jakiegoś, gnającego bez opamiętania tubylca, których tu nie brakuje i w taki sposób pokonywać tutejsze drogi, nie będąc narażonym na bolesny mandat.
Do miejscowości Jajce dotarłem około 19-tej. Jest to malutkie miasteczko, położone nieopodal jeziora Pivskiego. Znalazłem tani hotel z widokiem na tutejszy zamek (zniżka 20% dla motocyklistów) i jak nieżywy walnąłem się do łóżka. Szybka jazda po bośniackich zakrętach szybko wypompowuje z sił.

Podsumowanie dnia :

przejechane : 558 km
koszt paliwa : 24 euro
inne koszty : 52 euro (zielona karta, hotel, jedzenie)

Dzień szósty mojej podróży to krótki odcinek z Jajce do Makarskiej na chorwackim wybrzeżu Adriatyku. Wyruszyłem z hotelu jak zwykle przed 9-tą, po skonsumowaniu wliczonego w cenę śniadania. Trasa była pełnym przekrojem jeśli chodzi o krajobrazy Bośni. Początkowo wiodła przez góry by przejść w odkryte przestrzenie na czymś w rodzaju rozległego płaskowyżu. Wiał tam dosyć silny wiatr i trzeba było uważać na rozmaite zwierzęta wałęsające się chwilami na drodze (począwszy od kóz, przez owce, krowy i konie). Zauważyłem też wzmożoną obecność owadów, które rozbijały się głośnymi plaśnięciami o szybkę kasku i przednią owiewkę. W pewnej chwili wjechałem nawet w coś w rodzaju roju pszczół czy tez os - całe szczęście, że miałem opuszczoną szczękę kasku i wizjer bo inaczej mogłoby się to skończyć nieciekawie, jako że właśnie wchodziłem w dosyć ostry zakręt.
Po kolejnej odprawie granicznej przejechałem przez tunel pod wzgórzem oddzielającym wybrzeże Adriatyku od Bośni i wreszcie zobaczyłem morze. Czym prędzej zajechałem na uprzednio wybrany kemping, rozbiłem namiot i pognałem do wody, co przy temperaturze dochodzącej do 36 stopni było zupełnym wybawieniem.
Ogólnie Chorwacja troszkę rozczarowuje. Jest tu ładnie ale o wiele piękniejsze okolice mijałem w Słowenii i Bośni, które jak do tej pory podobały mi się najbardziej. Do tego dochodzą chorwackie ceny, które nawet osobę mieszkającą w drogim Londynie potrafią doprowadzić do palpitacji serca. Zdaje się, że Chorwaci odkąd weszli do Unii chcą na wszelkie sposoby dogonić cenami resztę Europy. Wychodzi im to aż za dobrze.
Jutro znów wjazd do Bośni i jazda przez Mostar do Czarnogóry, do której chcę wjechać od północnego zachodu w rejonie Parku Narodowego Durmitor.

Podsumowanie dnia: 

przejechane : 184 km
koszt paliwa : 12 euro
inne koszty : 26 euro (kemping, przejazd tunelem, jedzenie)

ENG

I spent yesterday riding from Slovenia to Jajce (a town in Bosnia). After leaving Bovec in Slovenia I entered Italy for a short while and after a few miles I was back in Slovenia again led by my GPS. So far Slovenia is the country I liked the most. It is a real pity that I was not able to see its tru beauty because of the terrible weather. It started to improve as I was passign Ljubljana and when I reached the border between Slovenia and Croatia the sun was shining fully. 
I was riding on a motorway toward Zagreb then Rijeka to turn left toward Bihac in Bosnia. I am not used to border controls any more and the one on the Croatian - Bosnian border was the first one since a long time ago. Everything went quite smoothly. I only had to buy and additional insurance for my bike ( green card for a bike 15 euros for 7 days) and I could jump on the bendy Bosnian roads. The temperature raised to 34 degrees but I was not feeling the heat while on the move. 
Bosnia is a dream come true for motorcyclists. The roads are in perfect condition and lead through countless bends. Road traffic is sparse only getting more condense around bigger towns. There are quite a lot of road signs forcing you to reduce speed but I quickly figured out how to keep a decent pace without being endangered by a meeting with the gentlemen with a speed gun. You just need to wait for a local driving like crazy and keep up behind him :)
I reached Jajce around 7pm. It is a small town located near the beautiful Pivsko lake. I found a cheap hotel and fell to bed like a log. The fast paced run on the Bosnian mountain roads makes you really exhausted.

Summary of the day :

covered : 348 miles
petrol cost : 24 euro
other cost : 52 euro (green card, hotel room, food)

Day six of my trip was a short stint from Jajce to Makarska on the Croatian Adriatic coast. 
I left the hotel as usual at around 9am after eating the included-in-the-price breakfast. My route was full variations of Bosnian countryside. At first it went through the mointans only to turn into something of a vast plateau. The wind was strong there and I had to be extra careful because of many domestic animals wandering on the road (starting with goats, sheep, cows and even horses). I have also noticed an increased presence of insects in the air which splated frequently on my visor and front fairing. Suddenly, I even rode through a swarm of bees or wasps - I was really lucky to have my visor down at that moment, otherwise it could have ended really bad as I was just taking a sharp corner.
After yet another border control I went through a tunnel leading under the mountain that divides the Adriatic coast from Bosnia and I saw the Adriatic sea at last. I quickly pitched the tent in the previously chosen campsite and I rushed to the water which was a real bliss with the temperature reaching 36 degrees.
All in all Croatia dissapoints a bit. It is nice but I was passing through much more beautiful areas in Slovenia and Bosnia on my way. Add the Croatian prices to the general picture - the prices which even for a person living in the expensive London come as an unpleasant surprise. It seems like the Croats since they entered the EU want to chase up the rest of Europe as far as the prices are concerned. They are doing a really good job with that.
Tomorrow Bosnia once again. I am riding through Mostar to Montenegro which I want to enter from the north-west near the Durmitor National Park.

Summary of the day : 

covered : 120 miles
petrol cost : 12 euro
other cost : 26 euro (tunnel fee, campsite fee, food)

Tuesday 12 August 2014

MotoBalkans 2014 Dzień Trzeci i Czwarty

POL

Dzień trzeci mojej wyprawy był przeznaczony na odpoczynek w Zurichu.
Czwartego dnia rano szybciutko się spakowałem i o godzinie 8:30 byłem już w drodze w kierunku na Vaduz w Lichtensteinie. Po wczorajszym deszczu nie było już śladu ale wiedziałem, że nie zabraknie go po drodze - niestety front atmosferyczny, który w poniedziałek przyniósł opady w Zurichu przesuwał się dokładnie w kierunku mojej podróży.
Lichtenstein minął prawie niezauważalnie - w końcu to jedno z najmniejszych państw Europy. Po wjeździe do Austrii zakupiłem winietę na przejazd autostradami (10 euro na 10 dni) i wskoczyłem na autostradę w kierunku na Innsbruck. Minąwszy miasto skęciłem w boczną drogę wiodącą na Grossklockner. Niestety moje przewidywania odnośnie pogody sprawdziły się co do joty. Praktycznie zaraz po zjeździe z autostrady zaczęło padać. Oczywiście podstawa chmur była bardzo niska i większośc mijanych po drodze alpejskich szczytów była zasłonięta. Udało mi się pstryknąć jedynie kilka fotek. Kiedy dojechałem do bramek wjazdowych na Grossklockner Hohalpenstrasse rozpadało się już na dobre. Mimo wszystko postanowiłem przejechać tę trasę i zapłacić za tę przyjemność 24 euro. Do pewnego momentu nawet conieco było widać ale im bliżej szczytu, tym chmury robiły się gęstsze by na samym szczycie przesłonić zupełnie calutki widok. Widoczność nie przekraczała 100 metrów a temperatura spadła do 5 stopni. Przeklinając pod nosem swój pech, czym prędzej zjechałem po drugiej stronie góry i skierowałem się w stronę Treviso we Włoszech i dalej w kierunku na Bovec w Słowenii. Niestety deszcz nie ustępował ani na chwilkę kompletnie rujnując moje plany zrobienia zdjęć w Triglavskim Parku Narodowym.
Do Bovec dotarłem około 19:30 po 11-tu godzinach wyczerpującej jazdy górskimi serpentynami w deszczu. Ostatnią rzeczą na jaką miałem ochotę było rozkładanie namiotu w taką pogodę. Wybrałem więc jeden z tutejszych hotelików. 
Mam nadzieję, że jutro zobaczę choć na chwilę piękne Słoweńskie góry.

Podsumowanie dnia :

-przejechane : 636 km
-koszt paliwa : 34 euro
-inne koszty : 82 euro (winieta w Austrii, Grossklockner pass, hotel w Bovec, jedzenie)

ENG

I have spent the third day of my trip resting in Zurich.
In the morning of the fourth day I packed up quickly and at 8:30 am I was already on the road heading for Vaduz in Lichtenstein. There was no sign of yesterday's rain but I knew there was going to be plenty of it further along the way - the weather front which brought rain to Zurich on Monday was moving exactly along my planned route.
I barely noticed Lichtenstein - it is one of the smallest countries in Europe after all. After crossing the Austrian border I bought a vignette for their autobahns (10 euro for 10 days) and I jumped on the motorway toward Innsbruck. Passing the city I turned to a back road toward Grossklockner Pass. 
Unfortunately the weather forecast came true. Literally just after leaving the motorway it started raining.  Clouds were hanging really low and so most of the Alpine peaks I was passing were covered in clouds. I only managed to take a few photos. 
When I reached the Grossklockner Pass toll barriers it was raining cats and dogs. Nevertheless, I decided to go for it and after paying 24 euro for the pleasure, I was on my way up the mountain. Up to a point I could even see something through the clouds but the closer to the summit the thicker the clouds got. On the summit the visibility was not more than 100 metres and the temperature dropped to 5 degrees. Swearing a bit, I descended quickly on the other side of the mountain and turned toward Treviso in Italy and Bovec in Slovenia. The rain followed and eventually my plans of taking a few stunning photos in the Triglav National Park were ruined.
I reached Bovec around 19:30 after an 11 hour exhausting ride on the bendy mountain roads. The last thing I wanted now was to pitch the tent and so I checked in one of many hotels here.
I only hope tomorrow I will be able to see the beautiful Slovenian mountains even if for a little while.

Summary of the day : 

-covered : 398 miles
-petrol cost : 34 euro
-other cost : 83 euro (vignette in Austria, Grossklockner pass, hotel in Bovec, food)

Sunday 10 August 2014

MotoBalkans 2014 Dzien Drugi / MotoBalkans 2014 Day Two

POL

Deszcz mnie wyraźnie prześladuje. Rano obudziło mnie bębnienie kropel o ściany namiotu. Na szczęście tylko przelotne. Wykorzystując przerwę w opadach, sprawnie spakowałem cały majdan. I całe szczęście, bo kiedy tylko założyłem kask, deszcz powrócił. Przestało padać kilkanaście kilometrów dalej, słońce zaczęło nawet nieśmiało wychylać się zza chmur i pomimo wczesnej pory zrobiło się całkiem ciepło.
Dzisiaj krótki odcinek z Jaulny do Zurichu - jedyne 340 km, za to sporo pięknych tras motocyklowych wiodących przez francuskie Vogezy. Na trasie dużo motocykli korzystających z idealnej pogody do 'koszenia winkli' ( no, może wiatr mógłby być delikatnie lżejszy, bo przy przejazdach przez grzbiety wzgórz niejednokrotnie próbował zdmuchnąć mnie z siodła).
Jeśli ktoś z Was nigdy nie był w tych rejonach Francji to bardzo polecam wybrać się tu na motocyklu. Na pewno się nie zawiedziecie. Nie są to może drogi alpejskie, ale trasy i widoki po drodze na prawdę zasługują na polecenie. To taki wstęp do Alp na motocyklu, coś dla osób stawiających pierwsze kroki w jeździe motocyklem po górach.
Po drodze do Zurichu zaniosło mnie też do Bazylei gdzie po raz pierwszy w życiu widziałem spływ na torbie :) Cóż to takiego ? Otóż wiele osób korzysta z takiej właśnie formy rekreacji - zakupują sporą nieprzemakalną plastikową torbę (czy też balon), do której pakują swoje ubrania po czym wskakują z tym do Renu przepływającego przez miasto i w ten sposób spływają jakieś 5 mostów w dół wartko płynącej rzeki, po drodze przybijając gdzieniegdzie do brzegu na piwo. Za piątym mostem wychodzą z wody, ubierają się w rzeczy z torby i wracają na piechotkę w celu powtórzenia zabawy. Biorąc pod uwagę fakt, że Ren w Bazylei jest na prawdę czysty taka zabawa to strzał w dziesiątkę zwłaszcza w upalny dzień.
Do Zurichu dotarłem około 17:30. Odwiedzam tu siostrę, która od jakieś czasu mieszka tu i pracuje.

Podsumowanie dnia :

- przejechane : 398 km
- koszt paliwa : 32 euro
- koszty inne : 46 euro (winieta na Szwajcarię i jedzenie)



ENG

Rain is evidently following me from the UK. I was woken up by it banging on the tent's walls. Fortunately only a short passing shower. As soon as it stopped I packed up all the stuff. And in time as I was just about to put my helmet on when the rain came back. It stopped a few miles down the road, the sun started to show through the clouds and it got quite warm.
Today's route was planned as a short one - only around 220 miles leading through French Vosges mountains. I have seen quite a few motorcyclists on the way taking advantage of the perfect weather ideal for going round countless bends. If only the wind was a bit weaker - at times I had and impression it wanted to knock me off the bike's seat.
If you have never been to these parts of France I can deeply recommend coming here on a bike. You will not be dissapppointed for sure. The roads may not be of Alpine quality but the views compensate for that. These roads can be a preludium to motorcycling in the Alps - something for a biker who is taking his first steps in riding in the mountains.
On my way to Zurich I found myself in Basel where for the first time in mylife I have seen 'bag rafting'. What is that you may ask ? Well...many Swiss people do that as a form of sport - they buy a big, waterproof, plastic bag ( or a baloon), thay pack their clothes and whatnot to it (along with some air of course), jump into Rhein (the river) which runs through the town and in that way they go downstream - around 5 bridges down to be exact - mooring from time to time to have a beer. After reaching the fifth bridge they come ashore, put their dry clothes on and walk back to the starting point to repeat the fun. Taking into consideration the fact that the water in the river is very clear, this form of recreation is perfect for a hot summer day.
I reached Zurich just after 5:30 pm. I am visiting my sister who lives and works here.

Summing up the day :

- miles covered : 248
- petrol cost : 32 euro
- other costs : 46 euro (motorway vignette in Switzerland and some food)


Saturday 9 August 2014

MotoBalkans 2014 Dzien Pierwszy / MotoBalkans 2014 Day One

POL

Pierwszy dzien wyprawy zaliczony. Po nocnej ulewie poranek przywital mnie tylko leciutka mzawka. Czwarta rano to jednak bardzo wczesnie jak na moje standardy. Na szczescie nie bylo duzo do pakowania, pozostalo jedynie przymocowac kufry do motocykla, pozegnac sie z rodzina i w droge. Moja dlugo wyczekiwana podroz na Balkany zaczela sie o 4:40. 
M25 o tej porze w sobote dosyc pusta, z rzadka mijalem pojedyncze ciezarowki zmierzajace w strone Folkestone i Dover. Podobnie bylo na M26 i M20. Do Dover dotarlem po 6-tej, jeszcze tylko ostatnie tankowanie na brytyjskiej ziemi i juz ustawialem sie w kolejce do wjazdu na prom, ktory odplywal o 8:00. Za mna kilku motocyklistow brytyjskich zmierzajacych w rozne krance Europy.
Zza chmur zaczelo wygladac slonce ale mimo to wciaz bylo dosyc chlodno wiec z radoscia powitalem pozwolenie wjazdu na poklad promu. Po przymocowaniu motocykla do pokladu mocnymi tasmami, udalem sie na gorny poklad,gdzie mialem wykupiona miejscowke. Mialem nadzieje zlapac jeszcze kilka minut snu zanim prom doplynie do Dunkierki. Plan powiodl sie znakomicie. Po dotarciu do Francji zjezdzalem z promu wypoczety jakbym wlasnie wstal z lozka.
GPS sprawial sie znakomicie ani razu nie gubiac drogi. Z gory zakladalem szybki przejazd pierwszego odcinka wyprawy, tak wiec moja droga prowadzila platnymi odcinkami francuskich autostrad A26 i A4.
Krajobraz, z poczatku dosyc monotonny, jakies 100 km za Reims zmienil sie w lagodne wzniesienia i zielone lasy. Po drodze dosyc czesto zatrzymywalem sie na 10-15 minut gdyz chwilami nudna jazda autostrada powodowala narastajaca sennosc. Motocykl spisuje sie znakomicie, zuzycie paliwa bardzo obiecujace - komputer pokladowy pokazuje ponad 500km na jednym tankowaniu - rewelacja !
Do kempingu w malutkiej miejscowosci Jaulny dotarlem kwadrans po 17-tej.


Podsumowanie pierwszego odcinka :

- przejechane : 608 km
- koszty paliwa : 45 euro
- inne koszty : 24 euro (jedzenie i oplata za kemping)

Jutro pogoda zapowiada sie znosnie - raczej nie bedzie padac. Przede mna Vogezy we Francuskiej Alzacji i Zurich w Szwajcarii.

ENG

First day of my trip checked out. After a night shower, the morning welcomed me with a drizzle. 4 am - that's a lot too early for me. Fortunately, there was not much more to pack and so I just mounted the panniers on the bike, said goodbye to my family and I was on my way. My eagerly awaited trip to the Balkans started at 4:40 am.
M25 was rather empty at this time of Saturday, I was only passing single lorries on their way to Folkerstone and Dover every now and then. Same thing on M26 and M20. I reached Dover just after 6 am, filled the bike up quickly for the last time on the British soil and next thing I knew I was waiting in line to board the ferry. Behind me a few British bikers on their way to various places all over Europe.
It was still a bit chilly even with the sun shyly peeking through the clouds so I happily welcomed the order to board the ferry. After securing the bike to the deck I went upstairs to have a quick nap in the lounge. This was a real blessing as I woke up refreshed and ready for the challenge ahead.
My Gps unit worked perfectly without missing a beat even once. As I planned the first stint to be relatively quick I used the paid stretches of the French A26 and A4 motorways. At the beginning the landscape was quite boring but after I passed Reims it changed into rolling hills and green forest areas. I made frequent stops of 10 to 15 minutes as the long, boring stretches of the motorway were making me sleepy. The bike is a gem, it runs smoothly and the petrol consumption is really low - I managed around 50 mpg. I reached the camp site in a tiny village of Jaulny quarter past 5 pm.


Summary of the first day :

- miles covered : 380
- petrol cost : 45 euro
- other cost : 24 euro (food and the camp site fee).

Tomorrow's weather looks promising - it should not be raining. Before me lay Vosges area of French Alsace and Zurich in Switzerland.